Oswoić depresję

Rok 2014. Centrum Medyczne Maszachaba na ulicy Prądnickiej w Krakowie, znajduję się w gabinecie lekarza psychiatry, który właśnie nakłania mnie do przyjmowania kolejnych proszków. Mam już takie, na dzień, na noc, na nagłe ataki paniki lub niekontrolowanego płaczu.  -Potrzebne mi jeszcze jakieś? – pytam.  – Pani nie da sobie sama rady  – odpowiada lekarz. Trafiłam tutaj pół roku wcześniej, ze skierowaniem. Po rocznym okresie psychoterapii na skutek zdiagnozowanej wcześniej depresji, pani lekarz prowadząca stwierdziła, że lepsze efekty przyniesie mi równoczesne zażywanie leków farmakologicznych. I oto siedzę przed biurkiem psychiatry, który wypisuje kolejną receptę na lekarstwa mające wystarczyć na dwa miesiące. Zwykle, dopiero po miesiącu leki antydepresyjne zaczynają działać i owszem nie płaczę już bez powodu, nie mam ataków lęku, mogę wstać z łóżka i zabrać się do pracy, ale ceną za to jest utrata emocji. Stałam się niczym pusta wydmuszka nosząca maskę spokoju. Teraz siedzę w gabinecie lekarskim, a  natrętne komary słów: „Pani nie da sobie rady” brzęczą nieznośnie wokół uszu. Siadają przy sercu i zatapiają w nim swoje spragnione kłujki. Co takiego się stało, że zdrowa, młoda osoba z kochającym mężem, śliczną zdrową córeczką, szczęśliwym domem  nie ma siły żyć?  –Wie pan co? Myślę, że dam radę –odpowiadam.  -Dziękuę za współpracę, ale myślę, że  już się nie zobaczymy – dodałam na pożegnanie. Gdy wyrzucałam recepty do pobliskiego kosza na śmieci, pomyślałam:  „No dobrze kochana, pokazałaś faka Freudowi, co dalej?”.

1.Znalazłam źródło traumy i katalizator, który je wyzwolił

W tym momencie filmowy bohater udaje się do biblioteki, gdzie natrafia na wskazówki. Otworzyłam współczesną bibliotekę Google i postanowiłam płynąć z prądem światłowodów. Czułam z tyłu głowy, że rozwiązanie problemu „wszystkich smutków” jest blisko, że mam je w sobie  i na pewno je znajdę. Odkryłam, że przy komunikowaniu się z samym sobą  bywa pomocna medytacja. I tak się zaczęła droga ku szczęściu, wolności, ku przebudzeniu.

Chyba każdy się zgodzi, że depresja to choroba. Choroby to sygnały wysyłane przez organizm, które za pomocą bólu  informują, na którą jego część  należy  zwrócić szczególną  uwagę. Źródła chorób są różne, wewnętrzne:  pamięć komórkowa, tłumienie emocji i zewnętrzne:  środowisko, odżywianie, tryb życia. Diagnozę zaczęłam od momentu pojawienia się pierwszych objawów choroby ( nazwałam ten moment katalizatorem). W moim przypadku wystąpiły one po urodzeniu pierwszej córki. Zamiast radości towarzyszył mi strach, paraliż, ataki płaczu. Gdy objawy nie ustępowały, zgłosiłam się do psychoterapeutki, a ta zdiagnozowała depresję poporodową. Zastanawiałam się dlaczego tak radosne przeżycie jak narodziny, otworzyły tak bolesne rany w mojej duszy. Jednak według mnie rodzaj katalizatora, jest jednocześnie wskazówką, gdzie należałoby szukać źródła choroby. Skoro miałam szczęśliwe dzieciństwo, to  postanowiłam cofnąć się jeszcze wcześniej, do swoich narodzin. Zapytałam mamę jak one wyglądały, bo o dziwo nikt mi o tym nigdy nie opowiadał. I Eureka!  Jak się okazało urodziłam się w wyniku porodu pośladkowego ( tylko 3% dzieci układa się w ten sposób, a jeszcze mniej się rodzi, gdyż jest to obecnie kwalifikacja do cesarskiego cięcia, ze względu na ryzyko). Poród był bardzo trudny. Jakby tego było mało w wyniku braku higieny na oddziale położniczym pojawił się wirus, który wywołał u mnie pęcherzycę.Pęcherzyca to bardzo rzadka choroba układu odpornościowego, która powoduje pojawienie się pęcherzy na skórze. Układ immunologiczny produkuje przeciwciała w celu osłony organizmu przed atakiem wirusów, bakterii i innych infekcji. Powoduje to, iż na skórze i błonach śluzowych pojawią się bolesne rany, pęcherze na skórze, które bardzo długo się goją.  Także po urodzeniu umieszczono mnie wraz z mamą w izolatce, ciałko miałam całe w bąblach, rączki owinięte, bym nie mogła się drapać, główka unieruchomiona, gdyż  tam znajdowało się jedyne miejsce,  gdzie można było umieścić  wenflon, a unieruchomienie miało zapobiec jego wypadnięciu.  Gdy nie spałam, to płakałam. Trwało to kilka dni, potem mama wypisała mnie na własne życzenie do domu, gdyż nie mogła znieść tego psychicznie. Podobno nasze narodziny mają kluczowy wpływ na resztę życia. Jak myślicie, jakie mogłam sobie wyrobić zdanie o świecie po tego typu perypetiach? Tak ukształtowane opinie i przeświadczenia bywają nazywane programami, to właśnie programy zapisane w podświadomości, zazwyczaj do 7 roku życia, w dużej mierze kierują naszym  późniejszym postępowaniem . Nic dziwnego, że uczucia i emocje tak bardzo skrzywdzonego dziecka we mnie, powróciły wraz z tym, gdy to ja stałam się matką. Jeśli uda znaleźć się źródło , to kolejne kroki na drodze do wyzdrowienia przychodzą same,wystarczy wybrać metodę terapii, która pomoże zastąpić krzywdzący program właściwym. Najlepiej, jeśli w terapii pomoże doświadczony specjalista, trudno jest pracować z podświadomością samemu.

 

2.Poszerzyłam perspektywę

Depresja łatwo nie odpuszcza. Wydaje mi się, że jest podobna do uzależnienia od alkoholu. Jeśli mamy do niej predyspozycje i już raz ją zdiagnozowano, lubi powracać. Mój sposób na łagodzenie jej objawów to poszerzenie perspektywy w postrzeganiu własnego cierpienia, patrzenie na swoją sytuację i ból, nie poprzez własne ego, a poprzez współistnienie ze światem, a nawet kosmosem. Nie mylcie tego proszę  z wychodzeniem ze strefy komfortu, jestem typem, który trenerów motywacyjnych omija szerokim łukiem. Ale czym zatem jest poszerzenie perspektywy? Wszystko zaczęło się podczas badania usg. To był  4 miesiąc mojej drugiej ciąży, powszechna radość. Aż tu, na kolejnym usg  odkrywam  w oczach lekarki coś niepokojącego i czuję, że za chwilę mi o tym opowie. Okazało się, że dziecku przestało bić serce, krótko mówiąc jest martwe. Miałam wrażenie, że znajduję się w alternatywnej rzeczywistości, a to właśnie przytrafia się komuś innemu. Zostałam umówiona na kolejny dzień do  szpitala na „zabieg usunięcia martwego płodu”. Nie wnikam już, że pozwolono mi na kolejne pół dnia i całą noc być ze świadomością, iż w moim wnętrzu znajduje się martwy człowiek.  Na szczęście młodsza córka była na wakacjach z dziadkami. To był trudny czas i nie ukryłabym przed nią ani łez płynących bez przerwy, ani bólu, który nie pozwalał na normalne funkcjonowanie. Nagle w nocy poczułam przeszywający ból, podobny do bólów porodowych. Pojawiła się krew , dużo krwi.  Na początku były podpaski, potem ręczniki kąpielowe, gdy dwa całkiem przesiąknęły krwią, usiadłam na muszli, ale gdy ból nie pozwalał mi siedzieć , położyłam się na kafelkach i było mi już wszystko jedno. Przerażony mąż zadzwonił do prowadzącej mnie lekarz ginekolog, ale ta zaleciła pozostać w domu,” bo nic takiego się nie dzieje”. Leżałam więc w kałuży krwi, mąż na moją prośbę zamiótł tylko galaretowate meduzy mojego łożyska, w którym miało rozwijać się życie, ale pochłonęła je mroczna przestrzeń kanalizacji. I na tych kafelkach stało się coś niezwykłego. Moja świadomość opuściła ciało. Udałam się do sąsiadów, gdzie właśnie trwał grill. Ludzie się śmiali, grali na gitarze, nikt nie miał świadomości, jaki dramat rozgrywa się za ścianą. Ogarnął mnie błogi spokój,przestałam być Agatą leżącą we krwi, a przeistoczyłam  się w Agatę –  cząstkę kręgu życia, gdzie w cierpienie wpleciona jest  radość. Dotarła do mnie świadomość, że wszystko jest energią, ból  który odczuwam to tylko energia o zwiększonej intensywności. Ogarnęła mnie miłość, spokój i świadomość, że wszystko jest ze sobą  połączone, współistnieje. Niby banał, o którym każdy czytał, ale poczuć to naprawdę, to zupełnie inna historia. Kiedy obudziłam się na drugi dzień po zabiegu w sali ze szczęśliwymi mamami po cesarskim cięciu, nie czułam smutku, żalu, jedynie spokój. Mogłam nawet żartować z pielęgniarkami. „Do zobaczenia za rok” – usłyszałam na odchodne. I faktycznie, za rok byłam w tym samym szpitalu w rękach trzymając Oleńkę. Później nauczyłam się poszerzać perspektywę w medytacji.

3.Zamieniłam poczucie winy na samoobserwację i akceptację

Nie chcę uczyć jak żyć, mogę jedynie podpowiadać  wskazówki, które znam, stosuję i  wiem, że pomagają. Na co dzień, oprócz medytacji, staram się nie obwiniać siebie za odczuwanie emocji. Gniew, irytacja, złość to naturalne odruchy. To, że je odczuwam świadczy o tym, że jestem człowiekiem.  Oczywiście nie muszę im ulegać, jedynie się im przyglądam. Zadaję sobie pytania, co sprawia, że jest mi smutno? Co sprawia, że czuję zazdrość? Jaka jest tego prawdziwa przyczyna? Zazwyczaj denerwują nas cechy ludzi, które sami skrywamy we własnej podświadomości.

Wciąż wielu ludzi uważa depresję za wstydliwy temat, boją się o niej mówić. Nie dopuszczają myśli, że przewlekły smutek, brak energii do działania, może być wynikiem choroby, którą można opanować, oswoić. Napisałam ten tekst, dla wszystkich, którzy myślą, że nie podołają życiu, że jest o jedną traumę za dużo, którym się wydaje, że nie mają już siły. Bo uważam, że warto walczyć, że nie nie liczy się upadek, ale to jak powstaję z kolan. Wierzę w Ciebie, bo sercu każdego jest nieśmiertelny, mądry duch. Odwal głaz własnej niemocy i niepewności, który blokuje mu drogę na powierzchnię i podaj mu rękę. On na Ciebie czeka.

1 Comment

  1. Małgorzata
    Odpowiedz
    9 kwietnia 2017 at 9:25 am

    Cudowny tekst. Daje ciepło,otuchę i nadzieję. Często zdarza mi się,że jestem niezro- zmiana gdyż nie ma w moim otoczeniu osób o podobnym odbiorze świata. Dlatego cieszę się,że jestem w grupie ” obudzonych” chociaż wydaje mi się,że nie mam takiej wiedzy jak niektórzy na temat medytacji,aktywacji szyszynki itp. Ale Twoje przeżycia chociaż tak inne od moich wiele mi uzmysłowiły głównie jeżeli chodzi o sposoby zmagania się z depresją. Dziękuję Ci za to i pozdrawiam. Małgorzata.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *