To miał być wpis o piramidach. Już miesiąc temu przygotowałam w tym celu piękną ilustrację i gdy zabierałam się do pisania, odezwała się Dusza:
-Ale co Ty chcesz odkrywczego napisać o piramidach? Przecież jak byłaś w Egipcie, tak imprezowałaś, że nawet nie chciało ci się wstać o piątej rano, by je zobaczyć?
-No w sumie…– pomyślałam z uśmiechem.
-Napisz lepiej o tym, co znasz dobrze. Napisz o tym, jak zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać.
-Serio? Ale będę znowu ryczeć…
– I dobrze, łzy oczyszczają.
Trzecia ciąża pojawiła się być może za szybko, bo niecałe trzy miesiące po poronieniu. Chciałam wypełnić pustkę i mrok serca. Do piątego miesiąca, na zakończenie każdej wizyty kontrolnej u ginekologa słyszałam: Ale proszę sobie nie robić nadziei… Mimo to, nadzieja nie chciała się ode mnie odkleić i kochałam dziewczynkę, która dopiero w szóstym miesiącu została uznana za wartą karty ciąży. Dni mijały, dużo leżałam, unikałam stresu, zdrowa dieta. Aż do czasu, gdy do wyznaczonego terminu porodu zostały dwa tygodnie. Tamtego dnia obudziłam się z silnym poczuciem strachu, byłam przekonana, że coś zagraża dziecku i że jak najszybciej Ola powinna pojawić się na świecie. Ponieważ to uczucie nie mijało, pojechałam do swojego ginekologa. Na miejscu podzieliłam się obawami i poprosiłam o wywołanie porodu w szpitalu. Zostałam na 30 minut zapięta w pasy, które były połączone z urządzeniem monitorującym puls dziecka. Badanie nie wykazało nieprawidłowości. Zostałam też zbadana ginekologicznie. Werdykt: dziecko ma się dobrze, a ciało nie jest jeszcze gotowe, by urodzić naturalnie.
-Chce Pani to zrobić dziecku? Chce Pani z własnej woli skazać je na cesarskie cięcie? Przecież termin ma Pani za dwa tygodnie. Proszę za siedem dni przyjść do mnie do szpitala, zobaczymy jak wtedy będzie wyglądać sytuacja.
Wyszłam, ale wcale mnie to nie uspokoiło. Mąż mówił, że dramatyzuję i powinnam słuchać lekarzy. I wtedy po raz pierwszy usłyszałam wyraźny głos w środku głowy:
-Jeśli nie urodzisz jak najszybciej, z dzieckiem będzie źle.
Nie wiedziałam czy to moja wyobraźnia, czy strach się zmaterializował w moich myślach, bałam się. Ale coś sprawiło, że zawierzyłam całą sobą swojemu sercu i temu komuś, kto mi podpowiada. Postanowiłam, że zrobię wszystko, by urodzić. Usłyszałam wówczas:
-Będzie dobrze, weź prysznic, a potem jedź do szpitala.
Gdy wróciłam do domu, byłam dziwnie spokojna, nie wiem jak, ale wiedziałam, że pojadę do szpitala i urodzę naturalnie. Wbrew temu, co powiedział lekarz. Z myślą, że za chwilę zacznę rodzić, udałam się pod prysznic. Pamiętam jak tam zaczęłam pocieszać córeczkę i z całych sił prosiłam ją, Boga i mój organizm, by wspólnie pomogli przyjść jej na świat. Zaczęły się pierwsze skurcze. Poprosiłam męża, żeby wziął torbę, bo jedziemy urodzić. Możecie sobie wyobrazić, jakie zrobił oczy, biorąc pod uwagę to, co wcześniej powiedział lekarz. Nawet nie chciał wyjąć torby z samochodu, gdy poszłam się zarejestrować, gdyż uznał, że za chwilę wrócimy do domu. Zapukałam nieśmiało do drzwi gabinetu lekarza dyżurnego.
-Słucham? – ujrzałam zmęczoną twarz kobiety.
-Dobry wieczór, przyszłam urodzić. Chwila ciszy.
– Aha ( i ten zdziwiony wzrok, który do tej pory rozśmiesza). Zapraszam w takim razie na fotel.
Trochę trwało zanim z moimi ówczesnymi gabarytami się na niego wdrapałam.
–Może Pani wysłać męża po torbę, rozwarcie 4 cm (dla niewtajemniczonych, to przy 10 cm wychodzi dziecko).
Potem poszło błyskawicznie. Zanim doprowadzili mnie na kolejny fotel, Oli zaczęła wychodzić główka. Jedno pchnięcie i wyskoczyła 4,5 kilogramowa Olcia (tak, przez tę macicę, która kilka godzin wcześniej miała skazać ją na cesarskie cięcie). Wody nie odeszły mi do końca, Olcia urodziła się w tak zwanym „czepku”, dla mnie to był znak, że tak miało być. I na tym bajka się skończyła. Gdy lekarz przebił błonę, w której była, okazało się, że wody były żółte (to podobno jeszcze gorzej niż zielone), a szyja dziecka była owinięta pępowiną. Mimo, że po godzinie byłam w stanie, jak nasze prababki, iść z maluchem do prac w polu, to dziecko zobaczyłam dopiero na drugi dzień. Choć Ola dostała 10 punktów, została zabrana do inkubatora. Usłyszałam wówczas jedynie, że ma za niską temperaturę ciała. Z czasem zaczęto wzywać do niej kolejnych specjalistów: neurochirurga, kardiochirurga, wykonywano kolejne badania. Jak się wtedy można bać, wiedzą Ci, którzy podobne doświadczenia mają za sobą. Ale warto było czekać na finał, dziecko okazało się kompletnie zdrowe. A dzięki badaniom USG całego ciała, wykryto skrzep w żyle wrotnej i wypisano nas dopiero, gdy całkowicie się rozpuścił. Gdyby nie te drobiazgowe badania, w przypadku oderwania, skrzep mógłby narobić bałaganu. A gdybym nie zaufała wtedy Duszy? Gdyby Ola została w zakażonych wodach płodowych, z szyją owiniętą pępowiną przez kolejne 7 dni? Nie wiem, co moja Dusza rozumiała wtedy przez słowo źle, ale wierzcie mi, wolę już się jej nie dopytywać, liczy się TU i TERAZ. Od tamtego czasu pielęgnowałam, ten cichutki głos wewnętrzny, słuchałam jego rad. A nawet zaczęłam z nim rozmawiać. Nazwałam go po prostu Duszą, choć teraz znam jej święte imię (używam go w podróżach medytacyjnych). Co do lekarza, to nadal uważam, że jest dobrym i kompetentnym specjalistą z wieloletnim doświadczeniem. Na pewno podejmował decyzje, które według niego były najlepsze dla mnie w danym momencie. Jednak ludzki organizm czasem nie działa jak w schemacie, czasem książkowe przypadki mogą skończyć się tragicznie, czasem w beznadziejnych sytuacjach dochodzi do cudów, które wprawiają świat medycyny w osłupienie. Jednak bywa, że ludzie mimo dobrych chęci, dokonują złych wyborów. To Ty znasz najlepiej swoją sytuację i jesteś najbardziej kompetentną osobą, by podejmować ostateczne decyzje, nawet wbrew opinii innych. Ważne, by słuchać własnego serca, pozwolić mu odczuwać i wsłuchać się w te odczucia. Ten wpis kieruję szczególnie do kobiet. Pielęgnujcie ten przepiękny dar, jakim jest nasza kobieca intuicja. Od wieków nas z niej okradano, zmuszając byśmy całą energię kierowały w walkę o swoje prawa, zmuszone spychać intuicję na margines. Pora ją odzyskać, pora zawierzyć całkowicie miłości i przepięknej więzi, która łączy matkę z dzieckiem. Jestem przekonana, że głos Duszy może prowadzić każdego. Być może jest tak, że nadal boimy się głosu własnego serca, boimy się ryzyka, śmieszności w oczach innych. Ja zaryzykowałam, odrzuciłam racjonalność, analizowanie i wbrew wszystkim zawierzyłam intuicji. Wygrałam, wygrałam coś najcenniejszego na świecie, wygrałam życie własnego dziecka. A tak zupełnie przy okazji odzyskałam siebie…
PS Ten tekst powstał podczas mojego pobytu w okolicach Warszawy na warsztatach z Tomem de Winter Przebudzenie Oświeconego Serca. Myślę, że nie przez przypadek Dusza poprosiła mnie, abym opisała to wydarzenie. Moja współlokatorka z pokoju poprosiła, abym przekazała wszystkim przyszłym mamom informację o niesamowitej mocy uzdrawiania i pomocy, jaką niesie akupunktura. Może stanowić naturalny środek zastępczy dla oksytocyny, łagodzić bóle, a nawet (odpowiednio zrobiona) może sprawić, że dziecko prawidłowo ułoży się do porodu. Być może ta wiedza będzie dla kogoś przydatna.
urszula
Dziękuję za ten post.Owocnych i spójnych kontaktów.Urszula
Agata
Ja również dziękuję, za ciepłe słowa, za siłę i natchnienie do kolejnych opowieści 🙂
Justyna
Ojejku jak super. Cieszę się,a przy okazji nauczę się troszku na temat Duszy ❤️
Marcin
Agatko
Jak ci się to udaje? Czasami trafią mi się myśli, zwroty urwane od mojego monologu. na jeden nawet sam odpowiedziałem :O Jednak wiąż chcę takiej rozmowy. Zawsze od małego pragnąłem kogoś do rozmów w „głowie”, by było raźniej, gdy się prowadzi rozkminy, fantazje itd.
Miałem tylko jeden kontakt porządny, wpierw sen i to dość makabryczny, potem głos w głowie i to donośny mocny, ale odczułem energię żeńską i to drugi raz, jak do tej pory.
Ostatnio odczułem przez sen komunikat, ale zapamiętałem 3 słowa. Było to po tym jak wszystkie istoty od najniższych: opiekunowie itd po samego Ojca, prosiłem o anulowanie „listu przyciągania osoby”, by dana osoba mogła zrealizować co chce i z kim chce, zamiast czuć silną siłę zewnętrzną, która ciągle nie dawała mi spokoju i była męcząca. Takie poczucie, że ścieżka jest zakończona na tej osobie bez odwrotu i wiadomo co się stanie, dokąd to zmierza. Ale głos w tym śnie był niezbyt zadowolony, chyba z lekka wkurzony? Nwm czy faktem same stworzenia listu, czy anulowania go…
Co ty robisz? Jak oddzielić opiekunów/strażników od duszy? Zwracasz się duszo? A czy to nie my jako dusza? :O
Agata
Dziękuję Ci Marcinie za to pytanie. Porozumiewanie się na „wyższym” poziomie energetycznym jest dla mnie pewnego rodzaju multisensorycznym doświadczeniem, to znaczy, oprócz komunikatu wewnątrz głowy, widzę obraz i jednocześnie towarzyszą mi doznania w ciele. Duszę czuję całą sobą, jej energia wypełnia moje ciało. Opiekunowie znajdują się poza nim, gdy chcę z nimi porozmawiać Dusza musi mnie dopiero zaprowadzić do miejsca, w którym przebywają (nie jest ono na Ziemi). Mój najbliższy opiekun wcielił się w świecie materialnym, jest synogarlicą, która przesiaduje pod moim domem, zagląda przez okna… pojawia się i znika, zazwyczaj zwiastuje czas nauki i prób, towarzyszy mi od kilku lat. Jeśli nie masz pewności co do pochodzenia „głosu”, zapytaj po prostu o to, kim dana istota jest. Skup się jak reaguje na informacje Twoje ciało, jakie energie czujesz, możesz zapytać nawet, czy to, co usłyszałeś jest PRAWDĄ STWÓRCY, bo nawet aniołowie mają czasem swoje widzimisię 😉 które nie zawsze idzie w parze z planem Twojej Duszy. Pozdrawiam serdecznie 🙂