Kto spogląda na zewnątrz, śni,
kto spogląda do wewnątrz, budzi się.
Carl Gustav Jung
Żyjemy w ciekawych czasach, ludzkość budzi się ze snu. Snu, w którym ja również byłam pogrążona, żyjąc z uwagą skierowaną na zewnątrz siebie lub przytłoczona potokiem myśli. Przez kilkanaście ostatnich lat, być może jak część z Was, szukałam wolności, prawdziwej miłości i szczęścia. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że podstawą wszelkiego cierpienia są trzy główne programy, którymi warunkowana jest ludzkość na całym świecie już od drugiego roku życia. Te trzy podstawowe wgrywane nam programy to:
- ja jestem zły (nie jestem w porządku),
- ludzie są źli (nie są w porządku),
- życie jest złe (nie jest w porządku).
To na ich podstawie powstały najbardziej rozpowszechnione systemy, ideologie, religie. Być może nie zdawaliście sobie z tego sprawy, ale wszystkie formy nietolerancji są wyuczone (nasze DNA jest stworzone, by współodczuwać). Na skutek wszelkiego działania mającego na celu osłabienie ludzkości – w wieku pięciu lat tracimy wolność, po trzydziestce tracimy miłość, jako ostatnia zostaje zabrana nadzieja na szczęście. Bezskutecznie próbujemy odzyskać je poprzez dobrodziejstwa świata materialnego, używki, a zwłaszcza szukamy odbicia tych wartości w innych osobach. Zaskoczeni kolejnymi porażkami, nie zdajemy sobie sprawy, że wolność, miłość i szczęście są już w nas, a droga do nich wiedzie poprzez wgląd w samego siebie oraz kontakt z własną Duszą. Jednak ludzie robią wszystko, aby tego uniknąć, wewnętrzna prawda nas paraliżuje, nauczono nas się jej bać. Tymczasem, im bardziej zaprzeczamy jej istnieniu, tym bardziej ona będzie szukała drogi, by o sobie przypomnieć poprzez bolesne sytuacje i traumy – tak zwane kryzysy emocjonalne. Colin Sisson w wyniku swoich badań ustalił, że przeciętna dorosła osoba doświadcza trzech mini kryzysów dziennie, trzech bardziej intensywnych w tygodniu, oraz przynajmniej trzech wyjątkowo bolesnych w życiu (takich jak śmierć bliskich lub poważna choroba). Jako sędziwi staruszkowie mamy około 82 000 kryzysów za sobą, na których pojawienie się nikt nas nie przygotował! To właśnie one spowodowały, że postanowiłam zwrócić się po odpowiedzi do własnego wnętrza, dziś Wam o tym opowiem.
Koło Ofiary
Być może zdziwi Was fakt, że zazwyczaj tkwimy w kole ofiary z jednej podstawowej przyczyny – jest to dla nas korzystne. Oczywiście są to korzyści na poziomie podświadomym, o których nie ma pojęcia nasza świadoma część. Najczęściej występujące korzyści, które utrzymują nas w roli ofiary to:
- Potwierdzenie zakodowanych w podświadomości programów. Podczas sesji integracji odkryłam, że na poziomie Duszy wciąż miałam program: ludzie są słabi. Tak się złożyło, iż obecnie ja sama jestem człowiekiem, dlatego spośród wszystkich mężczyzn wybrałam tego, który zamiast schlebiania, prawie każdego dnia będzie mi te słabości wypominał. Choć z pozoru bolesne, takie doświadczenia miały mi ten program uzmysłowić. Kolejnym odkryciem było to, że wystarczy przejść przez 5 stopni do wolności Colina Sissona, aby program się rozpuścił. Wcześniej pracowałam z kilkunastoma innymi programami za pomocą techniki Theta Healing® (choć i tak daleko mi do rekordzistów).
- Zwolnienie z własnej odpowiedzialności. Ludzie tak bardzo lubią oddawać odpowiedzialność i władzę w ręce osób trzecich. W tym kole ofiary moim zdaniem tkwią najczęściej wyznawcy religii: źródłem wszelkiego zła nie jest człowiek, to wina sił ciemności (tu wstaw nazwę), które go zwodzą; tylko religia może go przed nimi obronić.
- Usprawiedliwienie lenistwa i braku chęci do zmian. To inni powinni się zmienić, to świat powinien się zmienić, wszytko powinno się zmienić – z wyjątkiem mnie.
Za każdym razem, kiedy oceniamy sytuację lub zachowanie drugiej osoby jako złe (niekorzystne), odbieramy sobie szansę na wyjście z koła ofiary. Zostajemy w pułapce negatywnych emocji, z której próbujemy się wydostać na trzy sposoby:
- poprzez WALKĘ – mogę wyrzucić z siebie emocje, przerzucając je na drugą osobę lub rzecz;
- poprzez TŁUMIENIE (zamrożenie) – mogę zatrzymać je w sobie, mogę udawać, że nic się nie stało;
- poprzez UCIECZKĘ – mogę próbować zapomnieć o niepożądanej sytuacji, koncentrując uwagę w innym miejscu, uciekając w używki, przyjemności, a nawet w sport lub cukrową duchowość (tak, jak ostatnio zauważyłam, miłość to świetnie sprzedający się narkotyk). Ucieczką jest wszystko, co sprawia, że czujemy się lepiej, co jednak nie zmienia poczucia tego, że wyjściowa sytuacja nadal pozostaje zła, a towarzyszące jej myśli nadal pozostają źródłem traumy. Każde z tych rozwiązań trzyma nas w kole ofiary.
Emocje
Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że emocje, które z jednej strony są źródłem kryzysu – z innej perspektywy okazują się być kluczem do wyjścia z koła ofiary. Ale większość z nas gubi go już we wczesnym dzieciństwie słysząc: to brzydko się złościć, grzeczne dziewczynki nie płaczą, trzeba zacisnąć zęby i robić swoje, przecież NIC się nie stało. Później, jako dorośli robimy wszystko, by emocji nie czuć. Tłumimy je lub przeciwnie – wybuchamy, tymczasem to BYCIE z nimi w pełni obecnym jest drogą do uzdrowienia, do bycia w teraźniejszości. NASZA UWAGA TO NASZA SIŁA, tam, gdzie ją kierujemy, tam skupia się ogromna energia. Wszystko, co trzeba zrobić, gdy dana sytuacja wydaje się dla nas krzywdząca, to być z emocjami w nas, poczuć je w ciele, oddychać z nimi. Ten rodzaj medytacji nie wymaga skomplikowanych technik, zawiłych teorii, tajemniczych rytuałów – powiem szczerze, że nie tego się spodziewałam, a mimo to, spośród licznych technik medytacyjnych, integracja oddechem to najpotężniejszy wewnętrzny proces, jaki poznałam.
5 stopni do wolności to:
- zdanie sobie sprawy, że tkwię w kole ofiary;
- oddychanie (zaobserwujcie, co dzieje się z Waszym oddechem, gdy czujecie się zagrożeni);
- stanie się świadomym poszczególnych emocji (zadanie sobie pytania: jak się z nimi czuję?);
- skierowanie uwagi na ich źródło we własnym ciele (gdzie je czuję?);
- bycie w pełni obecnym z emocjami i uczuciami w ciele.
Wydaje się to bardzo prosta instrukcja, ale w tym przypadku zrozumieć nie równa się doświadczyć. Choć dobrze znam wszystkie książki Colina, dopiero sesja pod okiem praktyka pozwoliła mi doświadczyć integracji. W dodatku przyzwyczajane latami do pewnych nawyków ciało, najczęściej do nich wraca; potrzeba czasu i systematyczności, by nauczyć się nowych wzorców zachowań. Ale było warto. Przestałam obwiniać siebie za to, że czuję złość, przestałam udawać, że nie mogę jej czuć. Będąc w pełni obecna w teraźniejszości, stałam się w pełni prawdziwa. Stałam się sobą, taka, jaka jestem. Nie czuję potrzeby udawania, sztucznej dyscypliny. Choć z pozoru nie zmieniło się nic, zmieniłam podstawową rzecz – perspektywę. Jestem doskonałością, ze wszystkim, co mnie wyróżnia. Od paru dni mam wrażenie, że jestem w innym wymiarze. Bycie obecnym sprawia, że WIDZĘ, jakich wyborów dokonuję i WIEM, że każda życiowa sytuacja ma swoje błogosławieństwo.
Małgorzata
Twoje przemyślenia są bardzo kompatybilne z moimi chociaż ja mam problemy żeby je odpowiednio ubrać w słowa. Od dawna uważam,że mamy skłonności do obarczania innych za własne niepowodzenia i doznane krzywdy. Bardzo trudno jest znaleźć przyczynę w sobie i odpowiednie antidotum na pokonanie złych nawyków.
Może moje medytację są zbyt płytkie? Cieszę się,że odnalazłaś sposób na dotarcie do swojej duszy i na porozumienie z nią.
Bardzo sobie cenię Twoje wskazówki pomocne w rozwoju duchowym.
Pozdrawiam
Agata
Dziękuję z całego serca 🙂